Strona główna Sherlock Holmes Sherlock Holmes i świat współczesności

Sherlock Holmes i świat współczesności

Autorka: Katarzyna Goworek
1 Komentarz

Niezrównany detektyw Sherlock Holmes oraz doktor Watson znowu ratują świat, tym razem w XXI wieku. Niech będzie, tak naprawdę skala jest mniejsza – ratują Wielką Brytanią, uściślając głównie Londyn. Kogo ja oszukuję, przede wszystkim ratują siebie przed brakiem interesującego zajęcia. Jeżeli jeszcze tego nie wydedukowaliście to mowa o serialu „Sherlock” BBC. Niniejszy tekst dotyczy dwóch sezonów i nie zawiera spoilerów.

W niezapomnianym dla wszystkich fanów słynnego detektywa roku 2010 świat znów z pełną mocą pokochał tę ikonę popkultury. (Czego nie osiągnął w takim spektakularnym stopniu Guy Ritchie swoim filmem „Sherlock Holmes”, którego premiera miała miejsce kilka miesięcy wcześniej). Serial wyprodukowany przez BBC stał się hitem na całym świecie, a wśród fanów Sherlocka Holmesa nastąpiło poruszenie. Imię i nazwisko detektywa było bowiem na ustach wielu i choć często mówiło się o „nowym” Sherlocku i Johnie, to tak naprawdę byli to ci sami Holmes i Watson, którzy zaskarbili sobie miłość fanów ponad 100 lat temu (fandom Sherlocka jest bodaj najstarszym fandomem na świecie z czego jestem dumna i co zawsze będę podkreślała).

Dla mnie „Sherlock” BBC to jedno z najważniejszych doświadczeń w popkulturze z wielu powodów. W dużej mierze dzięki wrażeniu jakie na mnie wywarł powstał ten blog. Przypomniał mi bowiem jak bardzo lubię analizować popkulturę, szukać różnych odniesień, nawet gdy nikogo to obchodzi, a także to, że jestem Holmesianą w pełnym wydaniu. Fakt, że pierwszym tekstem na blogu – po tekście powitalnym rzecz jasna – jest tekst o Sherlocku Holmesie jest dla mnie oczywisty (powiedziałabym elementarny z czym wiąże się bardzo ciekawa historia, ale może zostawię to na inną okazję). Był takim impulsem, dzięki niemu myśl o założeniu bloga już ze mną pozostała

Przede wszystkim jednak – choć to z pozoru prozaiczne – nie ma większej radości dla widza, gdy myślisz „No dobrze, opanujmy się. To nie może być aż tak dobre, doskonale zagrane i sfilmowane, nie może być napisane tak inteligentnie i błyskotliwie. Po prostu nie”, ale okazuje się, że właśnie takie jest i musisz porzucić złożoną sobie obietnicę niepopadania w zachwyt. Możesz po prostu się cieszyć, że na to trafiłaś (w moim przypadku było to kilka lat po premierze, ale mam niezwykły talent do odkrywania dzieł kultury dawno po tym jak świat zdążył je już poznać i przedyskutować). Taki zachwyt nad serialem bez zastrzeżeń i na granicy niedowierzania, że coś może być tak dobre zdarzył mi się drugi raz w życiu. Zupełnie tego nie żałuję. Jeśli chodzi o „Sherlocka” BBC jestem jak John Watson, który – zdaniem Sherlocka Holmesa – wykorzystał już wszystkie dostępne w słowniku wyrażenia jakimi można uzewnętrznić swój zachwyt, podziw i bycie pod wrażeniem. Nawet czasem zaczyna ich brakować. Jednakże naprawdę staram się unikać powtórzeń.

„The name is Sherlock Holmes and the address is 221B Baker Street.”

Sherlock Holmes, “Sherlock” BBC 2010, „A study in pink”

Produkcja BBC bez wątpienia świadczy o sile, niesłabnącej popularności i ponadczasowości twórczości Sir Artura Conan Doyle’a i stworzonych przez niego postaci, przede wszystkim Sherlocka Holmesa. Historie o genialnym detektywie bowiem intrygują i działają na wyobraźnie twórców od dekad. Widać to chociażby po ilości ekranizacji i adaptacji zarówno na wielkim jak i na małym ekranie (a przecież te historie były doskonale przekładane na język innych mediów). Holmes staje się również inspiracją do wykreowania nowych bohaterów, czego chyba najbardziej znanym przykładem jest wzorowany na nim Gregory House.

BBC porwało się jednak na coś innego, na rzecz bardzo, bardzo ryzykowną, wręcz nie do pomyślenia dla wielbicieli opowieści Doyle’a. Przenieść postać legendarnego detektywa i jego niezastąpionego przyjaciela do współczesności? Jeszcze raz podkreślam, że nie wzorowanych czy inspirowanych bohaterów. Wydaje się, że to nie mogło się udać. A na pewno miało ogromną szansę na niepowodzenie. Umówmy się – takich ikon literatury i popkultury zwykle się w taki sposób nie tyka. Chociaż pokusa jest zapewne bardzo duża. Można z łatwością zatracić nie tylko charakter bohaterów, które z pierwowzorem wspólne mają jedynie nazwisko czy zawód, ale także klimat oryginału. Zresztą te dwa aspekty bardzo często się ze sobą łączą. Tutaj jednak zamiast porażki, klapy, niesmaku mamy sukces, w pełni zasłużony zachwyt i podziw dla twórców. Jakim cudem ta produkcja jest tak znakomita choć przecież mogło być tak źle i dało się to popsuć na tylu poziomach i na niezliczoną ilość najróżniejszych sposobów.

To co sprawia, że „Sherlock” BBC wzbudza tak entuzjastyczne emocje zarówno wśród wielbicieli kanonu jak i tych, którzy nigdy po niego nie sięgnęli jest to, że twórcy nie traktują oryginału jedynie jako punktu wyjścia do opowiedzenia swojej historii, gdzie właściwie nie zmieniły się jedynie nazwiska i niektóre cechy charakteru bohaterów, ale po prostu przeniesienie tych samych bohaterów do czasów późniejszych. To jest chyba klucz do wyjaśnienia wyjątkowości „Sherlocka”. Na każdym kroku widać, iż Stephen Moffat i Mark Gatiss oraz reszta ekipy „czują Doyle’a”. Serial jest jednym wielkim hołdem dla autora, jego opowieści i wykreowanych przez niego bohaterów. W jednym z wywiadów twórcy przyznali, że „Sherlock” to właściwie ich fanfik do oryginalnych opowieści. Przeniesienie bohaterów do XXI wieku nie spowodowało uszczerbku dla klimatu, ducha i charakteru oryginału. Stało się za sprawą owej niesamowitej estymy, wyczucia i inteligencji z jakim twórcy traktują opowieści Doyle’a.

Przeniesienie bohaterów do XXI wieku nie spowodowało uszczerbku dla klimatu, ducha i charakteru oryginału. Stało się za sprawą owej niesamowitej estymy, wyczucia i inteligencji z jakim twórcy traktują opowieści Doyle’a.

Proporcje między tym co kanoniczne, a tym co twórczo przekształcone są idealne. Czego dowodem jest to, że możemy bez problemu wskazać na podstawie jakiej jednej lub kilku historii Conan Doyle’a powstał dany odcinek, jaka sprawa, motyw był inspiracją do napisania scenariusza. Nie mogę się nadziwić jak naturalne są kwestie zaczerpnięte wprost z XIX-wiecznych opowiadań. Choć zawsze odrobinę przerażało mnie to, że po ponad 100 latach można wydedukować, że Watson przyjechał z Afganistanu i nadal będzie to pasować do realiów. Oczywiście czasem mogą wydać się zbyt wyszukane, ale biorąc pod uwagę charakter głównego bohatera i sposób w jaki Benedict Cumberbatch buduje swoją postać w ogóle nie brzmi to sztuczne (aktorstwem pozachwycam się za chwilę, bo uwierzcie mi, jest czym!). Najbardziej imponujące jest jednak to jak Moffat i Gatiss przekształcają, żonglują i bawią się kanonem, z zachowaniem wspomnianego już szacunku i hołdu.

Sposób uwspółcześnienia oprócz tego, że ociera się o geniusz lub po prostu jest genialne, pokazuje też jak bardzo elastyczny może być kanon, jeśli w sposób odpowiedni się do niego podejdzie i nie ulegnie się pokusie by przesadzić. „Sherlock” BBC tak naprawdę udowadnia, że mimo iż wszystko wokół się zmienia i ewoluuje – od przestrzeni i otoczenia po realia – to pewne rzeczy po prostu są niezmienne, zawsze pozostają takie same, niezależnie od tego jak bardzo wszystko inne się zmieniło. Sztuka polega na tym, żeby wiedzieć co może się zmienić, a co musi pozostać. Moffat i Gatiss trafili bez pudła i doskonale to zbalansowali. Dlatego nowoczesność i technologie nie tylko nie odbierają Holmesowi charakteru, ale jeszcze bardziej go uwydatniają. Technologia najzwyczajniej w świecie dostarcza mu nowych możliwości albo tropów, ale to tylko dodatki do pracy umysłu i błyskotliwych dedukcji, które zawsze są kluczowe w rozwiązywaniu zagadek. 

Dzięki temu, że twórcy wiedzą co jest najważniejsze owa zmiana czasów w jakich żyją Holmes, Watson i inni bohaterowie okazała się zadziwiająco naturalna. Oczywiście zdarza się, że trochę inaczej rozłożą akcenty albo bardziej uwydatnią jakąś cechę czy bardziej dostosują ją do współczesności, ale dzieje się to bez uszczerbku dla znanych nam z opowieści cech czy przyzwyczajeń. Dlatego właśnie, mimo że dr Watson pisze bloga zamiast dziennika, Holmes używa plastrów nikotynowych zamiast palić fajkę i utyskuje jak ciężko być palaczem w dzisiejszym Londynie (bawi mnie to niezmiennie) oraz oprócz przysłowiowych probówek ma do dyspozycji nowoczesne laboratorium, to wciąż ten sam genialny, ekscentryczny detektyw i poczciwy, dobry Dr Watson. Który nadal jest domatorem, ale jednocześnie towarzyszy Holmesowi w każdej przygodzie, gotowy pomagać, chronić i być przy Holmesie. Paradoksalnie – i nie obawiam się tego powiedzieć – mimo tego, że jest to uwspółcześniona wersja przygód detektywa to jednocześnie w swoim duchu, klimacie, charakterystyce postaci oraz ich relacji oraz jest to jedna z najwierniejszych ekranizacji prozy Doyle’a z jaką mieliśmy do czynienia. I niezależnie od tego jakie są kolejne sezony nigdy nie wyjdę z podziwu i zadziwienia nad tym jak bardzo to wszystko się udało,

Moffat i Gatiss (…) są fanami Sherlocka Holmesa w każdym wydaniu i stworzyli przepiękny, cudowny prezent dla innych Holmesianów. Ale jednocześnie poprzez uwspółcześnienie zapraszają do tej przygody wszystkich.

Mamy tutaj wręcz niezliczoną ilość mrugnięć, odniesień i hołdów dla kanonu i tego co wokół niego. A więc skoro w uwspółcześnionej wersji jest tyle z klasycznych opowiadań to czy znajomość Doyle’a na wyrywki jest konieczna? Nie, chociaż powiedzmy sobie szczerze i bez czarowania – ci widzowie, którzy nie nigdy po kanon nie sięgnęli tracą dużą część zabawy i mogą do końca nie docenić jak genialne poradzili sobie twórcy. Oczywiste i te bardziej zawoalowane odniesienia nadają produkcji klimatu (twórcze przekształcenia są nawet w tytułach poszczególnych odcinków), ale co jeszcze bardziej fascynujące mnóstwo jest tutaj nawiązań i hołdów do innych adaptacji i ekranizacji, zarówno tych najbardziej znanych (jest scena, w której Sherlock rzuca piłeczką dokładnie jak House) jak i tych, które nie są tak powszechnie znane. Moffat i Gatiss się nie patyczkują. Są fanami Sherlocka Holmesa w każdym wydaniu i stworzyli przepiękny, cudowny prezent dla innych Holmesianów. Ale jednocześnie poprzez uwspółcześnienie zapraszają do tej przygody wszystkich, także tych, którzy „nie są w temacie”. Jeżeli wasza miłość do Holmesa z biegiem lat została uśpiona (bo wiecie, ona nigdy nie mija) to ta współczesna adaptacja wzmocni atencję do twórczości Conan Doyle’a i sprawi, że będziecie chcieli ponownie po nią sięgnąć.

Sherlock BBC jest prawdziwa perełka dla wszelkich kulturowych i popkulturowych detektywów, którzy zwracają uwagę na wszystkie szczegóły, ponieważ znajdzie się tu też kilka odniesień do współczesnej kultury. Potyczka Holmesa z Moriarty’m z pierwszego sezonu jest wręcz komiksowa, ma taki wydźwięk z wielkich starć protagonistów z antagonistami rodem właśnie z komiksów albo kina akcji (Andrew Scott z całą pewnością nadawałby się na Jokera).

Martin Freeman jako doktor John Watson i Benedict Cumberbatch jako Sherlock Holmes. Zdjęcie promocyjne serialu Sherlock, BBC 2010-

Muszę przyznać, choć bardzo nie chciałabym przejawiać zwyczajnej fanowskiej fascynacji – że wielbię obsadę (oh, nie udało się). Cumberbatch gra doskonale, ale muszę przyznać, choć teraz wydaje mi się to nie do uwierzenia to na początku byłam trochę zaniepokojona i sceptyczna. Do czasu pierwszej dedukcji. Dystyngowany, zdystansowany, chłodny, racjonalny, ponad wszystkim, po prostu tak niesamowicie brytyjski. Jego dykcja jest nieskazitelna. Mówi szybciej niż niejeden człowiek jest w stanie pomyśleć, a i tak rozumiemy każde słowo. Głęboki i pewny głos. W jego wykonaniu najnudniejsza książka byłaby najbardziej porywającym audiobookiem. Poza tym wysoki, chudy z wyraźnie zarysowanymi rysami o przenikliwym, bystrym spojrzeniu, patrzący prosto w oczy bez mrugnięcia, pewny siebie i skupiający na sobie uwagę otoczenia. Kiedy zobaczyłam, jak siada w fotelu, opiera łokcie, składa palce na wysokości nosa (podkreślam z całą mocą – długie, blade palce) z przenikliwym wzrokiem utkwionym w jeden punkt, zareagowałam dosłownie myślą „Ok. Nie mam więcej pytań. To jest Sherlock Holmes”. Warto zauważyć, że bardzo łatwo byłoby przeszarżować, szczególnie sceny, w których detektyw wpada w stany, delikatnie mówiąc ekscytacji, szukając pożywki dla swojego wiecznie potrzebującego zajęcia mózgu. Granica jest cienka, ale aktor jej nie przekroczył, choć bez wątpienia Sherlock w serialu BBC jest bardziej ekspresyjny od kanonicznego pierwowzoru O tym jak uważnie Cumberbatch buduje swoją postać świadczy też fakt, że nie nadużywa mimiki, choć z łatwością mógłby dać się ponieść roli. Żeby dobrze zagrać tę rolę i żeby widzowie uwierzyli, że dany aktor stał się Holmesem, trzeba przede wszystkim być Holmesem świadomym. I Cumberbatch tak właśnie gra – rozważnie i przemyślanie. Wyważone, przemyślane ruchy i słowa. Wie, że nawet momentów manii nie można przedobrzyć. Elegancja, pewność siebie i duża doza arogancji, wynikająca z tego, że trudno go czymś zaskoczyć. Jest dżentelmenem mimo tego, że często zachowuje się z wyższością i widać to jeszcze wyraźniej niż u Doyle’a. Charyzma Holmesa polega przede wszystkim na tym, że on doskonale wie, że jest najmądrzejszy w pokoju, wie, że jest o co najmniej kilka kroków przed tymi, którzy patrzą, ale nie widzą, że przewyższa intelektem niemal wszystkich. Jest świadomy tego jakie wrażenie wywołuje, ale nie zabiega o uznanie. Choć nie jest mu ono obojętne to wystarcza mu owa przewaga oparta na wiedzy i zdolnościach. Współczesny Sherlock, mimo że jest tego świadomy jest jednocześnie bardziej łasy na pochwałę otoczenia. Holmes w XXI wieku trochę się w tym zagubił i bywa zbyt butny i impulsywny.  Można to złożyć na karb tego, że Sherlock – podobnie jak wszyscy pozostali bohaterowie w produkcji BBC – jest znacznie młodszy od tego jakiego przyzwyczailiśmy się widzieć na ekranie (choćby w legendarnym serialu Granady), toteż młodszy Sherlock jest na początku drogi i brakuje mu jeszcze tej stateczności, spokojnej, ale nie zgubnej pewności. Wie, że ludzie powinni go słuchać, bo ma rację, ale jeszcze nie zawsze to robią, więc traci cierpliwość. Z każdym kolejnym odcinkiem sytuacja się zmienia, więc Sherlock pozbywa się tych słabostek i staje się Holmesem

Jeśli chodzi o Freemana to naprawdę nie rozumiem jak ktokolwiek kiedykolwiek może uznawać, że jest pozbawiony zdolności aktorskich (a spotkałam się z takimi opiniami). Wyjaśnijmy coś sobie – Martin Freeman wyraża więcej emocji jednym wyrazem twarzy niż niejeden aktor w kilku swoich scena. Freeman uwydatnił wiele cech Watsona o których często zapominali aktorzy, który wcielali się w tę postać wcześniej, nawet w najbardziej legendarnych produkcjach. Najczęściej przedstawia się Watsona jako człowieka całkowicie zapatrzonego w Holmesa (i tak rzeczywiście jest), który jednak nie potrafi podjąć decyzji czy działania. A Watson jest przecież odważnym człowiekiem czynu, ale jest to widoczne tylko na papierze. Poza tym to nie jest tak, że doktor nie potrafi się być stanowczy wobec przyjaciela i się na niego zezłościć (to pokazał z kolei Jude Law, ale w niesamowicie przesadzony, pasywno-agresywny sposób). Martin Freeman, pamiętał o uchwyceniu wszystkich niuansów, ukazał nam jak skomplikowaną postacią jest Watson, pełną różnych uczuć i przeżyć, przede wszystkim pokazał, że jego postać chce z jednej strony potrzebuje uspokoić zszargane wojną nerwy, z drugiej chce, żeby coś się działo, pragnie akcji. Watson Freemana to najbardziej całościowo sportretowany i przez to bodaj najbardziej kanoniczny Watson (podkreślam – w dwóch pierwszych sezonach).

Twórcy nie zapomnieli o postaciach, które w tekstach są drugoplanowe a w serialu nabrały charakteru i wyrazistości. Niektóre elementy oryginalnej charakterystyki zostały uwydatnione i pogłębione. W przypadku dwóch głównych bohaterów nie dostrzegamy tego aż tak bardzo, bo zawsze o nich wiedzieliśmy najwięcej, dowiadywaliśmy się nowych rzeczy stopniowo, mieliśmy mnóstwo małych rzeczy, z których aktorzy mogą budować postać, dlatego w wersji XXI- wiecznej, raczej skupiono się na zmianie akcentów czy natężenia pewnych cech. Najbardziej zyskują postacie którym Doyle poświęcił znacznie mniej uwagi w swoich opowieściach, ponieważ będąc wiernym opowieściom, można dodać im nowego rysu, zgodnego z charakterem postaci. Pani Hudson (zagrana przebojowo i energicznie przez Unę Strubs) oraz inspektor Lestrade – świetny Rupert Gravis. Dodam, że uwspółcześniony Lestrade trochę wpisuje się w stereotyp dobrego, niezwykle poczciwego, choć czasem naiwnego policjanta o złotym sercu i silnym kręgosłupie, niezwykle stateczny, ale często doprowadzany na skraj poirytowania całym tym chaosem jaki urządzają Holmes z Watsonem. Jednak najbardziej zyskała na uwspółcześnieniu postać Mycrofta Holmesa – starszego brata Sherlocka.

Mark Gatiss jako Mycroft Holmes. Fragment kadru z serialu Sherlock, BBC 2010

Zagrany fenomenalnie przez samego współtwórcę serialu Marka Gatissa. Za przywrócenie postaci Mycrofta Holmesa należnej jej atencji i to w tak brawurowy sposób powinnam im wysyłać kwiaty. Starszy brat genialnego detektywa to uosobienie brytyjskości. Chłodny, opanowany, wstrzemięźliwy zdystansowany, elegancki. Jest elokwentny, ale waży i starannie dobiera słowa, jest wcieleniem wszelkich cnót prawdziwego brytyjskiego dżentelmena. Mycroft jest nie tylko jest członkiem rządu brytyjskiego, ale właściwie JEST rządem brytyjskim i jest mądrzejszy od brata, co podkreśla sam Sherlock – a pamiętajmy fałszywa skromność nie należy do cech i wartości którym hołduje młodszy z braci Holmes (starszy zresztą też nie). Oprócz służby w rządzie Jej Królewskiej Mości w uwspółcześnionej wersji należy do brytyjskich tajnych służb, MI6. Jednocześnie Gatiss zagrał go tak nonszalancko, że nie mogę wyjść z podziwu. Spójrzcie na samą jego postawę, ruchy i ton głosu. Wolny wręcz rozleniwiony, z zaakcentowanym każdym słowem i nienaganną dykcję. Ma podobną charyzmę jak jego brat, ale poza tym, że jest zawsze ponad wszystkim to jeszcze nad wszystkim panuje (albo wierzy, że jest możliwe i chce sprawiać takie wrażenie). Tak wielka pewność siebie bierze się z arogancji, ze świadomości wyższości, potrzeby i poczucia kontroli i to na większą skalę niż otoczenie. Tak wygląda człowiek, który doskonale wie, jakie wrażenie wywiera, ale nie jest mu potrzebna żadna atencja otoczenia, bo jest poza wszystkim. Mycroft w serialu BBC nosi trzyczęściowe garnitury i nieodzowną parasolkę, co sprawia, że zawsze ma się wrażenie, że to człowiek trochę spoza epoki (wiktoriański Mycroft też sprawiał takie wrażenie), otoczony aurą tajemniczości, budzący respekt, a czasem grozę, co było właściwie niedostrzegalne w opowiadaniach. Gattis nie tylko doskonale sportretował postać stworzoną przez Doyle’a i bardziej przybliżył ją do obecnych czasów, ale wprowadził ją na zupełnie inny level, o którym fanom starszego z braci nawet się nie śniło.

Analizując czy w ogóle mówiąc o postaci Sherlocka Holmesa nie sposób nie wspomnieć o Moriartym. Geniusz zła, Napoleon zbrodni, będący największym przeciwnikiem, nemezis głównego bohatera. Równie inteligentny, błyskotliwy i bystry, ale po przeciwnej stronie. Moriarty to jeden z najbardziej ikonicznych antagonistów w kulturze, podobnie samo jak zestawienie tych dwóch wielkich umysłów naprzeciw siebie. Wyzwaniem było dla twórców uwspółcześnionego Sherlocka Holmesa obsadzenie Holmesa i Watsona, ale równie ważnym było trafne obsadzenie największego przeciwnika detektywa. Zdecydowano się na Andrew Scotta.

Andrew Scott jako Moriarty. Fragment kadru z serialu Sherlock, BBC 2010

Doskonale rozumiem, dlaczego wielu Holmesianom może się nie podobać ta interpretacja. O ile przyjmują Cumberbatcha i Freemana Andrew Scott zdaje się zbyt przerysowany, za bardzo szarżuje, bardzo odbiega od pierwowzoru i nie da się tego wyjaśnić tylko pewnym odmłodzeniem bohaterów. Rozumiem i szanuję te opinie. Jednocześnie jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby Moriarty żył w XXI wieku byłby właśnie taki. Zblazowany, znudzony, szalony, z obsesją na punkcie szerzenia chaosu i oczywiście na punkcie swego przeciwnika, szukający każdej okazji, żeby namieszać. Tylko, że jeszcze bardziej niż pierwowzór. A jeszcze bardziej oznacza właśnie tak, jak zagrał to Scott, bez hamulców, na granicy zupełnej niedorzeczności. To odróżnia Holmesa i Moriarty’ego i tym samym grę aktorską wcielających się w nich aktorów. Ten drugi nie ma zahamowań, ale nawet jeśli wszystko to co robi i mówi Moriarty wydaje się przerysowane to i tak wiemy, że on nie żartuje. Andrew Scott doskonale moduluje głosem, w jednej chwili przechodzi od spokojnego tonu (którym potrafi przekazywać mrożące krew w żyłach groźby), często zawadiackiego, ironicznego, żartobliwego tonu do rozszalałej wściekłości. Jego mimika i wyraz twarzy są fantastyczne, mówiłam o tym w kontekście gry Freemana, ale Scott zrobił to fenomenalnie.

BBC stworzyło produkcję kompletną. Mimo że pisząc tę recenzję trochę obawiam się użyć tego stwierdzenia, gdyż nie wiedziałam, co przyniesie trzeci i czwarty sezon, szczególnie ten ostatni, który spotkał się z falą krytyki, to jednak stwierdziłam, że to nie ma aż takiego znaczenia, bo na ten moment – po dwóch sezonach taka właśnie jest – doskonale zagrana, napisana i zrealizowana. W każdym aspekcie, przemyślana w najdrobniejszym szczególe, niezwykle dopracowana. Czego dowodem jest np. realizacja, ale samo dotyczy dialogów, które są dowcipne, inteligentne i zawsze możemy wskazać przyczynę, dla której zostały napisane i zagrane. Mam nieodparte wręcz wrażenie, że nie ma w „Sherlocku” dialogów i scen niepotrzebnych. Każda coś wnosi, o czymś nas informuje, coś uwydatnia. I tak, należę do grona osób, które uważają, że zabawność sceny jest przyczyną uzasadnioną by ją umieścić, jeśli dzięki niej poznajemy relację między bohaterami czy cechy samych bohaterów.

Benedict Cumberbatch jako Sherlock Holmes w XXI wieku. Zdjęcie promocyjne serialu Sherlock, BBC 2010-

Kończąc warto wspomnieć­­ o specyficznej strukturze serialu. Specyficznej dla widza nieprzyzwyczajonego do produkcji brytyjskich. Faktem jest, że w sezonie są zaledwie 3 odcinki trwające półtora godziny. Poszczególne odcinki należy traktować bardziej jak filmy i ich kolejne odsłony. Zresztą w czasach serwisów streamingowych i telewizji jakościowej od dawna mamy do czynienia z serialami, którym znacznie bliżej do kinematografii (ale jednak 90-minutowe odcinki to nadal rzadkość). Przerwy między sezonami nie trwają rok, lecz 2 lub 3 lata. Kiedy człowiek zda sobie sprawę, że przez 7 lat (biorę pod uwagę lata od premiery pierwszego sezonu do premiery sezonu czwartego, czyli do 2017 roku, ponieważ nie wiadomo czy 5 sezon powstanie) nakręcono zaledwie 14 odcinków (po trzy w każdym sezonie, plus świąteczny odcinek specjalny z 2016 roku – Upiorna Panna Młoda oraz zaledwie nieco ponad siedmiominutowy „Many happy returns” między drugim a trzecim sezonem Nic dziwnego, że każdy nowy odcinek jest wydarzeniem i wzbudza poruszenie. Fani uwspółcześnionych przygód detektywa są bez wątpienia jednymi z najbardziej cierpliwych.

Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o muzyce, która jest fantastyczna. Skomponowana przez Davida Arnolda i Michaela Price’a. Przede wszystkim w motywie przewodnim dużo jest skrzypiec, co bardzo doceniam, skrzypce są przecież obowiązkowym atrybutem Holmesa. Ogólnie jest bardzo klimatyczna, ale jednocześnie żywa, dynamiczna, z jakąś młodzieńczą energią. Idealna do biegania po Londynie za złoczyńcami, ale w szczególnych chwilach mroczna albo nostalgiczna. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie tego serialu z inną muzyką, ponieważ tak bardzo stała charakterystyczna.

To, co najważniejsze w historiach o Sherlocku Holmesie się nie zmienia niezależnie od dat w kalendarzu. 

Jak można łatwo zauważyć, bo wspominam o tym w na końcu pierwszego akapitu napisałam ten tekst po obejrzeniu dwóch pierwszych sezonów i teraz gdy wróciłam by go doszlifować i wprowadzić ostatnie poprawki przed publikacją jeszcze bardziej doceniam jak wspaniale jest móc po prostu zachwycić się jakimś dziełem popkultury. I nie wynika to z faktu, że podchodzę do tego bezrefleksyjnie, lecz z tego, że po kolejnym i kolejnym obejrzeniu dwóch pierwszych sezonów naprawdę ciężko dostrzec wady. Jak już podkreślałam ten blog wziął się z entuzjazmu nad popkulturą i Sherlockiem Holmesem. Lubię chwalić, doceniać i cieszyć się, że coś wyszło bardzo dobrze. Wiem, że racjonalnie rzecz ujmując powinnam przestać się zachwycać, a jednak nie mogę pominąć faktu, że dawno żaden wytwór kultury nie wywołał takich emocji zmieszanych z niedowierzaniem, że przyszło mi oglądać coś tak znakomitego, by nie powiedzieć genialnego. Teraz– już po czwartym sezonie – gdy kończę przygotowywać bardziej krytyczne teksty mam duży problem z tym, że jednocześnie przewracam oczami i kiedy chwalę to „pomimo wad”, a nie „przede wszystkim” oraz przyszło mi szczegółowo wyjaśniać co poszło nie tak miło jest wrócić do początku, kiedy człowiek na siłę musiał wyszukiwać słabsze rzeczy, żeby to jakoś wyglądało, ale tak naprawdę to wpadł w zachwyt i podziw bez zastrzeżeń.

Jeżeli Wy jeszcze nie zaczęliście to nie macie na co czekać. Ta historia zaczyna się tak jak 100 lat wcześniej – od doktora Johna Watsona, który wrócił z Afganistanu, szuka współlokatora i poznaje niezwykłego człowieka. Ponieważ to, co najważniejsze w historiach o Sherlocku Holmesie się nie zmienia niezależnie od dat w kalendarzu.   

Zobacz także

Daj znać, co myślisz

1 Komentarz

Siedem wspaniałych ról albo wszystkiego najlepszego Panie Cumberbatch - Aktówka Kultury 21 lipca 2019 - 11:06

[…] w roli Sherlocka Holmesa zachwycałam się w poprzednim tekście, do którego odsyłam (Tekst o Sherlocku BBC) bo naprawdę nie chce się powtarzać. Dodam tylko, że ta rola była dla niego przełomowa, […]

Odpowiedz

Ta strona używa ciasteczek. Ok, świetnie! Polityka prywatności