Strona główna Serial Aktówkowe podsumowanie tygodnia – Tydzień pod znakiem Korony

Aktówkowe podsumowanie tygodnia – Tydzień pod znakiem Korony

Autorka: Katarzyna Goworek
1 Komentarz

Oto wpis zawierający odpowiedź na jakże ważkie pytanie jak minął tydzień? Pierwsze i myślę, że nie ostatnie Aktówkowe podsumowanie tygodnia w dziedzinie kulturalno-blogowej. Miniony tydzień upłynął zdecydowanie pod znakiem Korony. Obejrzałam IV sezon The Crown oraz Gambit Królowej.

Ale zanim do tego przejdziemy powiem jeszcze, bardzo mi się podoba pomysł, żeby od czasu do czasu pisać krótkie (jak na moje standardy) podsumowanie tego co działo się w kulturalno-blogowej sferze życia. Nie jest może innowacyjny, ale zdecydowanie ma swój urok, Fakt, że w Aktówce Kultury wpisy pojawiają się stosunkowo rzadko nie znaczy, że nic się nie dzieje, niczego nie oglądam, nie czytam czy nie piszę Choć nie będę zaprzeczała, że czasem i tak bywa. Najczęściej jednak coś się dzieje, ale nie powstaje z tego wpis. Bo wiecie, u mnie pełnoprawny wpis to jest kilka-kilkanaście stron tekstu, a nie kilka czy kilkanaście zdań. Najczęściej jest to koło 10 stron, a moje perfekcjonistyczne podejście wcale nie pomaga w tym, żeby teksty pojawiały częściej. Przez to na blogu są rozbudowane analizy a nie ma krótkich rekomendacji czy podsumowań. Poza tym nie ukrywam, że pisanie tak długich, rozbudowanych tekstów bywa wyczerpujące i czasem pojawia się po prostu pewne zmęczenie materiału i takie krótsze teksty będą stanowić miłą odskocznię. Długie teksty nadal pozostają domeną Aktówki i stanowią moją największą dumę, nic w tej sferze nie ulegnie zmianie.

Tekst raczej nie zawiera spoilerów.

Oglądam

W tym tygodniu czy raczej przez ostatnie 10 dni) bardziej obejrzałam niż oglądałam, bo na więcej odcinków czy sezonów obu królewskich seriali albo będziemy musieli jeszcze poczekać albo niestety już więcej nie będzie.

Mowa oczywiście o The Crown. Dawno tak bardzo nie wyczekiwałam żadnego sezonu żadnego serialu. Drugi to mini serial, więc mamy do czynienia z zamkniętą historią i próżno oczekiwać kolejnych odcinków). Wobec Gambitu Królowej nie miałam żadnych oczekiwań, po prostu szukałam czegoś do obejrzenia jeszcze przed The Crown. Absolutnie fantastyczna produkcja.

The Crown

IV sezon The Crown to jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji tej jesieni a może nawet całego 2020 roku. To dziwny rok, ale The Crown nie zawiodło. To co było siłą tej produkcji nadal nią jest. Poziom realizacji, kunsztowności, dbałości o każdy szczegół, od wnętrz po kostiumy ta dbałość w odzwierciedlaniu postaci historycznych w wyglądzie i strojach, aktorstwa… Wszystko to jest najwyższym, kosmicznym poziomie. Przed nami jeszcze dwa sezony, ale już teraz mogę zaryzykować tezę, że ten serial nigdy mnie pod tym względem nie zawiedzie. Każdy odcinek jest perełką, która mogłaby być filmem. Jest na wskroś, do szpiku kości brytyjski. Czemu o oczywiście nie należy się dziwić, skoro opowiada o brytyjskiej monarchii i przemianach jakie zachodziły na przestrzeni dekad. Po prostu to jest wartość dodana, choć chyba każdy fan kultury brytyjskiej traktuje ten serial jako pozycję obowiązkową. Kocham ten rodzaj patosu i wzniosłości. W końcu do niczego nie pasowałby bardziej niż do produkcji pt.: Korona. W końcu to też bardziej uniwersalna. opowieść o odpowiedzialności, władzy, nieustannego, wyczerpującego łączenia różnych ról i powinności.

To bez wątpienia sezon trzech kobiet: Królowej Elżbiety II, pierwszej brytyjskiej premier Margaret Thatcher i Diany Spencer. Wszystkie trzy aktorki grające te trzy wspaniałe, silne osobowości grają po prostu jakby to miała być ich ostania rola, są po prostu znakomite. W przypadku Olivii Colman to nikogo nie powinno dziwić. ta aktorka już wielokrotnie udowodniła na co ją stać. Absolutnie ją uwielbiam, ale gdyby coś nie wyszło napisałabym o tym. Ale cóż, pod adresem Colman niezmiennie kieruję zachwyty. Znakomita rola. Zresztą nie spodziewałam niczego innego po poprzednim sezonie.

Edit (27.11.2020r.): W pierwszej wersji tekstu w tym akapicie mylnie napisałam, że Dianę w IV sezonie zagrała Elizabeth Debicki. Tymczasem Debicki zagra Dianę, ale po IV sezonie, w kolejnej odsłonie. Tymczasem w rolę młodziutkiej Spencer wciela się Emma Corrin. Za pomyłkę bardzo przepraszam i muszę powiedzieć, że Corrin jest w tej roli znakomita.

Największe wrażenie – poza wspomnianą niezmiennie znakomitą Colman – zrobiła na mnie Gillian Anderson w roli Żelaznej Damy. Zależało mi na tym, żeby po prostu zrobiono to dobrze, wyszło fantastycznie. Oczywiście pod względem charakteryzacji, ale przede wszystko aktorsko. Nie powinno mnie to dziwić pamiętając jakie wrażenie zrobił na mnie John Lithgow w roli Churchilla.

O sukcesie aktora w roli postaci historycznej czy po prostu w produkcji opowiadającej o człowieku nie będącym postacią fikcyjną, ale realną decyduje nie tylko charakteryzacja czy kostiumy. Są bardzo ważne, bo pozwalają zobaczyć w aktorze tę konkretną osobą, ale to gra aktorska jest kluczowa, to czy aktor/aktorka uchwyci charakterystyczne cechy czy zachowania, sposób mówienia, pauzy czy tonację. Moim zdaniem Anderson trafiła w punkt. Bardzo trudno byłoby zrobić to lepiej.

Doskonałe dobranie aktora do roli, dopracowana charakteryzacja i dobrane kostiumy to rozpoznawalny znak jakości The Crown. W tym sezonie precyzyjnie odwzorowane stroje i kreacje robią jeszcze większe wrażenie. Większość z nas pamięta bowiem wygląd sukni ślubnej Diany lub stroje jej i Karola z zaręczyn z licznych programów i retrospekcji, więc dbałość o szczegóły była oczekiwana jeszcze bardziej niż w poprzednich sezonach.

Natomiast jeżeli chodzi o Josha O’Connora grającego księcia Karola to… no cóż. Nie winię za to rzecz jasna aktora. W poprzednim sezonie grał bardzo dobrze, pokazuje to chociażby odcinek, w którym Karol spędza pół roku w Walii i uczy się języka. Dobrze pokazuje poczucie wyobcowania i zagubienia, chęć obrania własnej ścieżki i decydowania o sobie, a także naukę otwarci i choćby elementarnej odpowiedzialności. Świetnie są także zarysowane relacje z młodszą siostrą – Anną, w tych scenach wypada całkiem nieźle także w tym sezonie. Myślę, że to raczej kwestia rozpisania postaci.

Oglądanie The Crown to czysta przyjemność, nad którą można by się rozpływać w nieskończoność. Jednocześnie im bliżej „naszych czasów” (w rozumieniu lat i wydarzeń, które albo pamiętamy albo doskonale znamy z przekazów i nakreślania szerszego kontekstu, który jest ważny w rozumieniu tego co dzieje się obecnie w rodzinie królewskiej) tym ciężej uniknąć pewnego plotarsko-brukowego charakteru i wchodzenia z butami w czyjąś prywatność. Trudniej zachować balans między tym czymś zawsze było The Crown a całym tym dramatem związanym z życiem osobistym dzieci Elżbiety i Filipa. Mamy teraz skrzyżowanie tego co pokochałam w tym serialu: opowieści o odpowiedzialności, dorastania do dziejowych wyzwań, znalezienia się w miejscu, w którym nigdy się nie chciało tak naprawdę być i próbą dźwigania tego wszystkiego na swoich barkach, wreszcie pogodzenie się z tym i wypełnianiu swojej roli, o władzy, rodzinie, ciągłości i trwaniu w czasie zawieruch, momentów szczęścia (osobistych i krajowo-światowych), momentów przemian społecznych, gospodarczych i obyczajowych, miłości do kraju i rodziny, ale jednocześnie jakiegoś odklejenia od świata zwykłych ludzi. Tym wszystkim co sprawia, że zadajemy sobie pytanie o miejsce monarchii we współczesnym świecie z sagą rodziny Windsorów, która bardziej przypomina telenowelę. Za mało w tym sezonie niepokojów społecznych, w sytuacji, w której powinno być tego najwięcej, bo przecież te lata były niezwykle burzliwe w Wielkiej Brytanii.

Jeszcze jedna uwaga z czysto fanowskich – powinniście widzieć mój uśmiech w momencie pojawienia się na ekranie Claire Foy! Zaczęłam w końcu oglądać The Crown między innymi ze względu na Colman w dalszych sezonach, ale Foy w pierwszych dwóch zagrała tak, że wciąż mi jej brakuje. Pewnie jeszcze o tym napiszę. Zresztą najbardziej fantastyczne jest to, że gdy pojawia się poprzednia aktorka, mamy szansę wyraźnie zobaczyć tę ciągłość. To, że przemawiają, poruszają się czy mówią w podobny sposób. W końcu obie grają te samą postać tyle że na przestrzeni kilkudziesięciu lat. I jeszcze jedno honorowe wspomnienie – Helena Bohnam Carter jak zawsze jest świetna.

Trzeba pamiętać, że mimo iż serial ten opowiada o realnych osobach i prawdziwych wydarzeniach z kraju i ze świata to jednak jest to przetworzone i otulone fabułą i wizją twórców. Nie należy traktować serialu fabularnego jeden do jeden z rzeczywistością. Trzeba było przecież wypełnić luki, wydarzenia i dialogi, do których z oczywistych powodów nikt poza samymi zainteresowanymi nie miał bezpośredniego dostępu.

Na koniec mam pewną uwagę okołoserialową. Bardzo doceniam i niezwykle szanuję, że twórcy The Crown podjęli decyzję o umieszczeniu na początku odcinków ostrzeżenia przed scenami ukazującymi zaburzenia odżywiania z którymi mierzyła się Diana. Uważam, że twórcy seriali i filmów jak i platformy streamingowe za mało przykładają do tego wagi czy też po prostu traktują tę istotną problematykę – ostrzegania przed scenami i wątkami potencjalnie wywołującymi niepokój, stres, uczucie lęku – zbyt ogólnie. Powinno się te kategorie rozszerzać. Informacje, że w produkcji, którą chcemy obejrzeć znajdują się sceny przemocy, zażywania narkotyków czy seksu są istotne, ale bardziej dla informowania o tym, dlaczego zastosowano takie a nie inne ograniczenia wiekowe, niż po to aby uchronić widzów przed potencjalnie triggerującymi, bolesnymi czy trudnymi emocjonalnie lub po prostu bardzo sugestywnymi scenami, których z powodu pojawiającego się niepokoju czy dyskomfortu lub z różnych innych powodów chcielibyśmy uniknąć

O tyle o IV sezonie The Crown. Niestety, muszę poinformować, że szczegółowej analizy nie będzie. Nie ze względu na wspomniane słabsze momenty. Umówmy się: słabsze momenty The Crown są nadal lepsze niż 80% tego co możemy oglądać. The Crown jest perełką w serialowej koronie. Już po tym jak włączyłam pierwszy odcinek zdecydowałam, że nie będę pisała szczegółowego tekstu. To jest po prostu jeden z tych nielicznych seriali do których mam podejście bardzo fanowskie i emocjonalne. Żeby zrobić tak szczegółową analizę jakich zwykle się podejmuje musiałabym się po pierwsze zdystansować, rozebrać na sceny, fragmenty, zbadać bardzo dokładnie kontekst historyczny i przede wszystkim bardzo szczegółowo zanalizować to co było, słabsze, mniej udane, irytujące, to co mi się nie podobało. Pozbawiłabym się tych fanowskich emocji, które sprawiają mi rachochę, zwykle nie mam z tym problemu (przypomnijcie sobie moją bardzo krytyczną analizę pierwszego odcinka czwartego sezonu Sherlocka BBC – nomen omen miał tytuł The Six Thatchers), ale jesień i ogólna sytuacja jest na style przygnębiająca i trudna, że nie należy się pozbawiać tych małych przebłysków.

Gambit Królowej

Tekstu o The Crown nie będzie (przynajmniej na ten moment), natomiast coraz bardziej myślę o napisaniu tekstu o Gambicie Królowej. Ponieważ, o matko serialowa! Jestem oczarowana i zachwycona. Jakie to jest dobre, wciągające, jak bardzo jest kunsztowne, dopracowane. Jak zagrane. Fantastyczna stylistyka, kostiumy, wnętrza, dekoracje, makijaż, fryzury… Wszystko jest z wyjątkową dbałością jest dobrane do czasów w jakich rozgrywa się ta historia o utalentowanej szachistce. Już dawno żadna produkcja nie trafiła tak bardzo w mój gust zarówno opowiadaną historią jak i całą otoczką. Nigdy nie pomyślałam, że rozgrywki szachowe mogą być aż tak emocjonujące. I to do tego stopnia, że zaczynasz komentować i obserwować z napięciem jakby to były prawdziwe zawody a nie element fabuły. Fantastyczna, ujmująca, Anya Taylor-Joy w roli Elizabeth Harmon. I znakomity, niesamowicie charyzmatyczny Marcin Dorociński w roli Borgova, największego rywala Beth, którego finalnie na ekranie jest niewiele i mówi może 10 zdań, ale nie mamy najmniejszych wątpliwości na kim skupić swoją uwagę, gdy już się pojawia, wiadomo, kto skupia na sobie cały blask i cały tlen, dlatego ostatnie sceny robią tak duże wrażenie. Stykają się dwie silne osobowości.

Gambit Królowej na w sobie ten rodzaj patosu i wzniosłości, który absolutnie uwielbiam w kulturze. Jednocześnie ma w sobie coś bajkowego, coś z przypowieści, co daje nadzieję, wiarę w przyszłość, możliwości, w to, że zawsze można coś zmienić. Opowiada o odwadze, ciężkiej pracy, determinacji, pasji. No i o tym, że w swoich dążeniach i walce nie jesteśmy sami, nawet jak tak myślimy. Jednocześnie nie mamy wrażenia, że widzieliśmy to już tysiąc razy w tysiącu różnych produkcjach mielących w nieskończoność te same motywy. Oczywiście są tu motywy, które widzieliśmy już nawet nie raz i nie pięć, ale jednocześnie idzie się z tymi motywami trochę na bakier, unikając zgrania, nadmiernej ckliwości, zachowując świeżość, energię i charakter. Zupełnie jak Beth. 

Fantastyczna, inspirująca, zapadająca w pamięć produkcja.

(Te spostrzeżenia będą zawarte w odrębnym tekście o Gambicie królowej, ale gdyby jednak nie powstał bardzo chciałam napisać już teraz więcej niż dwa zdania).

Czytam

Już drugi raz w okresie Halloweenowo-jesiennym zaczęłam czytać Draculę. Klasyczną XIX-wieczną powieść autorstwa Brama Stokera. Chyba to się zamieni w moją jesienną tradycję. Idealna pora i aura do czytania klimatycznych. mrocznych powieści grozy. Chociaż rzeczywistość jest wystarczająco straszna.

Próbuję się także przekonać się do audiobooków. Będę dawała znać o postępach. Stan na dziś: nadal nie jestem przekonana. Ale do tego, że kiedyś będę miała bloga o kulturze też nie byłam przekonana (chociaż z innych powodów).

Oprócz tego podczytuję książkę „The Crown. Oficjalny przewodnik po serialu. Elżbieta II, Winston Churchill i pierwsze lata młodej królowej. Tom 1” autorstwa Roberta Lacey, której fragment okładki widzicie na zdjęciu wyróżniającym

Piszę i bloguję

Godzina dziennie/codziennie, czyli moje wyzwanie blogowe. Z radością oznajmiam, że w niedzielę ukończyłam 14-dniowe wyzwanie pisania tekstów przez godzinę dziennie codziennie, a mój wynik to 12/14. Z czego poprzednia niedziela była zaplanowana jako wolna (początkowo planowałam pisać sześć dni w tygodniu z czego sobota lub niedziela miała być wolna, poza tym przyznaję się – nie pisałam, bo oglądałam serial) a drugiego dnia pisałam po prostu niecałe pół godziny a nie godzinę. Tak też bywa. W każdym razie jestem tak zadowolona z osiągniętych efektów, że zdecydowałam przedłużyć wyzwanie o kolejny tydzień, a najprawdopodobniej o dwa. Nie zraziło mnie nawet to, że początek tego tygodnia, czyli poniedziałek musiałam spisać na straty. Moje codzienne pisanie na razie nie przełożyło się na ilość tekstów, ale jeżeli uda mi się wyrobić sobie nawyk codziennego bądź prawie codziennego pisania – a jestem na jak najlepszej drodze – finalnie przełoży się to na moją blogową aktywność.

Blogowo pracuje usilnie nad recenzjo- analizą Netflixowego „Special”. To bardzo ważny dla mnie tekst i bardzo czasochłonny. Pracuje już nad nim ponad miesiąc (z przerwami oczywiście). Nie ukrywam też, że bywa po prostu trudny. Mam nadzieję, że powstanie wartościowy, ciekawy tekst. W każdym razie na pewno będę się starała.

Wczoraj na jeden z blogów pojawił się screen z finału IV sezonu Sherlocka BBC co przypomniało mi, że wciąż nie skleiłam w całość i nie uzupełniłam tekstu o The Final Problem. Było to późnym wieczorem, skutkiem czego przez pół nocy nie mogłam spać. Oprócz tego, że mam kolejną nauczkę, że nie należy scrolować Facebooka przed snem to stwierdziłam, że to, że ten tekst jest wciąż nie wrzucony do Aktówki jest moim największym blogowo-tekstowym wyrzutem sumienia. Prokrastynuję go niedorzecznie długo, aż sama się sobie dziwię. Po części dlatego, że moja opinia jest w dużej mierze niepopularna.

To już kolejne takie przypomnienie z zaskoczenia w ostatnim czasie. Niedawno apka z cytatami zarzuciła mi cytatem z Oscara Wilde’a o prawdzie. Tak, tym najważniejszym cytat z TFP, więc wiecie… Stwierdziłam, że tego już za wiele, należy coś zrobić, nie mówiąc już o tym, że potencjalnie dobry tekst się marnuje. Toteż dzisiaj wyciągnęłam teczkę z moimi robionymi ręcznie notatkami do IV sezonu. Nie mówię, że teksty będą jutro, ale przynajmniej coś się zacznie w końcu dziać.

Mam w planach

Post-niespodziankę z okazji moich imienin (to już będzie post post-imieninowy). Oczywiście będą to raczej miłe niespodzianki. Podzielę się kilkoma spostrzeżeniami o tym czy i co zmieniło się w moim podejściu do kultury i pisania od czasu, kiedy Aktówka Kultury zadebiutowała.  Będzie ciekawie, ale daleko od nostalgii. W końcu tyle tekstów jeszcze przed Aktówką i jej czytelnikami, że nie ma co się roztkliwiać.

Tymczasem, jeżeli czytają ten tekst jakieś Kasie, Kaśki, Katarzyny to życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji imienin. To mój ulubiony dzień w listopadzie, wtedy jem marcepan i jak widać na zdjęciu głównym – pierniczki. Pierniczki Katarzynki rzecz jasna. Marcepan i pierniczki oznaczają natomiast, że zbliża się sezon świąteczny, a to perspektywa miła nawet w tak trudnym roku jak 2020.

Zobacz także

Daj znać, co myślisz

1 Komentarz

Magda 26 listopada 2020 - 23:37

Chciałabym tez zacząć oglądać Gabinet Królowej może w weekend się uda 🙂

W ogóle bardzo ładnie zaprezentowany post 🙂

Odpowiedz

Ta strona używa ciasteczek. Ok, świetnie! Polityka prywatności