Zwykle nie piszę tekstów zanim nie skończę oglądać sezonu albo czytania książki, ale oglądam Broadchurch. Gdy zaczynam pisać ten tekst. Jestem po seansie połowy pierwszego sezonu i nie mogłam się powstrzymać. Dawno nie oglądałam czegoś tak dobrego.
W tytułowym nadmorskim miasteczku turystycznym zostaje zamordowany jedenastoletni Danny Latimer. Miejscowa policjantka, mieszkająca w Broadchurch sierżant Ellie Miller i jej nowy szef inspektor Alec Hardy próbują ustalić sprawcę.
Tekst nie zawiera spoilerów.
Jak to się w ogóle stało, że tak długo zwlekałam z obejrzeniem tej produkcji?! Polecono mi ją rok temu i powinnam wtedy rzucić wszystko. Jest tak fantastycznie oszałamiająco brytyjska, że chce mi się płakać z radości! Twórcą jest Chris Chibnall, obecny showrunner Doctor Who, a w głównych rolach występują Olivia Colman i David Tennant. Pierwszy sezon miał premierę w 2013 roku i został obsypany BAFTami (słusznie!), Do tej pory powstały trzy sezony, każdy po 8 odcinków ostatni miał premierę cztery lata temu, w 2017 roku.
Oprócz Colman i Tennanta w serialu występuje plejada aktorów znanych z brytyjskiej telewizji i/lub kina. Między innymi Jodie Whittaker (w roli Beth, matki zabitego Danny’ego, Arthur Darvill (Paul, pastor) czy David Bradley (Jack, właściciel kiosku). Jeżeli się zastawiacie, czy to być może, że w jednym serialu dwie inkarnacje Doktora Who i towarzysza – odpowiadam, No jasne! W Broadchurch mamy: Dziesiątego (Tennant) i Trzynastą (Whittaker) oraz Rory’ego, towarzysza Jedenastego (Darvill).
Co ciekawe, pierwszy sezon doczekał się wersji amerykańskiej. Nigdy nie zrozumiem po co powstają amerykańskie wersje brytyjskich seriali. I dlaczego Tennant zagrał w obu tę samą rolę. Ciekawostką jest, że mówi tam z innym akcentem, po raz kolejny udowadniając jak wszechstronnym jest aktorem. Dodam jeszcze, że autorem muzyki do Broadchurch jest Ólafur Arnalds, co oprócz morza, małego miasteczka i tajemniczości i ciężkiego, niepokojącego klimatu dopełnia listę skojarzeń ze skandynawskimi kryminałami. I to tymi znakomitymi.
Miller i Hardy
A więc Olivia Colman i David Tennant. Bloody hell! Przysięgam, nigdy bym nie pomyślała o takim duecie, to sytuacja z gatunku: nikt nie prosił, każdy potrzebował. Są po prostu znakomici, tworzą postacie z krwi i kości a ich dialogi są ostre i trafne. To się nazywa przerzucanie piłeczki! Bardziej emocjonujące niż niejeden mecz tenisowy na Wimbledonie! To oczywiście nie tylko zasługa wyśmienitej gry aktorskiej, ale również świetnego scenariusza. Dla mnie ta dwójka są jak nowi Mulder i Scully. Nie mogę pozbyć się tego wrażenie: dwie silne osobowości skupione na pracy, które doskonale się uzupełniają, a jednocześnie mają zupełnie inne osobowości.
Ona jest ufna (ale nie naiwna!), dobroduszna, nastawiona na kontakty z ludźmi, w społeczności Broadchurch czuje się pewnie i dobrze, jest dobrze zorganizowana, stanowcza, ambitna i kompetentna – miała dostać awans, ale pojawienie się Hardy’ego odebrało jej tę szansę, ma poczucie humoru. On jest gburowatym, neurotycznym mrukiem; kompetentny, konkretny, z dużym doświadczeniem, traktuje tę sprawę bardzo osobiście, jego reakcje i zachowania zarówno na porażki jak i sukcesy w śledztwie bywają gwałtowne i nieprzewidywalne, działa szybko, jakby ścigał się nie tylko z mordercą, ale też z czasem, współpracownicy ledwo za nim nadążają. Jest sfrustrowany, często wygłasza monologi (blisko mu do bycia królem dramatu), nie owija w bawełnę. Rozstawia wszystkich po kątach i czuje się niezręcznie we wszelkich sytuacjach społecznych (zdecydowanie mój człowiek!). Miller się nie daje, jest inteligentna, spostrzegawcza, ma w sobie odwagę, potrafi twardo sprzeciwić się Hardy’emu, gdy wymaga tego sytuacja. Gdy nie wymaga, najczęściej po prostu przewraca oczami lub obrzuca go wymownym spojrzeniem, próbuje zachowywać się w sposób cywilizowany i powitać go w nowym miejscu. Czasem również wybucha i jest niecierpliwa. Ta dwójka ma więcej wspólnych cech niż gotowi by byli przyznać. Bo oboje są uparci.
Hardy doskonale wpisuje się w trop, który lubię nazywać: Ja kontra świat oraz postawę w stylu Holmesa, a szczególnie współczesnych Sherlocka i Doktora House’a czy po prostu detektywów z kryminałów ze skomplikowanym życiorysem i bagażem: Nie musisz mnie lubić ani rozumieć. Nie obchodzi mnie co o mnie myślisz, liczą się moje czyny. Mam tu sprawę do rozwiązania i nie spocznę, póki nie doprowadzę jej do końca, poświęcając zdrowie i życie, jeśli będzie trzeba. Jednocześnie Hardy w żadnym calu nie jest postacią sztampową. Zwykle o postaciach zaangażowanych detektywek czy detektywów mówi, że dystansem i odpychającą postawą maskują emocje. Alec tak nie robi, on ma je na wierzchu. W dodatku wbrew wszelkim pozorom jest bardzo empatyczny. Oboje są bardzo do siebie podobni, z tą różnicą, że Hardy już pozbył się złudzeń i nie widzi potrzeby w budowaniu relacji ze społecznością Broadchurch, on nie spędził tu życia jak Miller i nie zamierza zostawać, potrafi spojrzeć na wszystkich z dystansu i nie dać się zwieść, nie obawia się zadawać niewygodnych pytań. Jest wysoki, chudy, mówi z silnym szkockim akcentem i niezwykle charyzmatyczny.
Nikt nigdy nie mówił lepiej „Millah!” (Tak, tak właśnie Hardy wymawia nazwisko Ellie) jak Tennant i „God!” jak Colman. Mają szansę zostać jednym z moich ukochanych duetów. Kocham każdą sekundę ich obecności na ekranie i to jak Tennant i Colman dobrze się czują w swoich rolach, brylują z pewnością, luzem i skupieniem jednocześnie. Dokładnie wiedzą, co robią, grają bez przesady czy popadania w automatyzm. Oboje są po prostu cudni. Po latach Colman jest w końcu tak rozpoznawalna jak zawsze na to zasługiwała. Uwielbiam tę aktorkę.
Jeżeli chodzi o Tennanta przyznam, że zastawiałam się, kiedy będę w stanie odzobaczyć w nim Dziesiątego Doktora. To oczywiście nie była nie jego jedyna rola, ale ta najbardziej zapadła mi w pamięć i była pierwszą, w której widziałam tego aktora. Nie miałam wątpliwości, że prędzej czy później zobaczę w nim Hardy’ego, bo Tennant jest dobrym aktorem. Chociaż w roli doktora zdarzało mu się popadać w zbytni dramatyzm. Ale wiadomo – to w końcu Doktor, łatwo to wybaczyć tej postaci. Obawiałam się natomiast, że w związku z tym rolę Hardy’ego znacznie przeszarżuje, szczególnie, że okoliczności temu sprzyjały – Hardy zachowuje się czasem gwałtownie i chaotycznie, łatwo tu przesadzić. Tennant od początku jest bardzo skupiony na roli, jest bardzo wiarygodny, ale nie pozwala się przesadnie ponieść. Gdyby puściły mu hamulce moglibyśmy przestać widzieć jaką złożoną postacią jest inspektor. Tennant bardzo dobrze, szybko i na sto procent odnalazł się w roli Hardy’ego, że po paru minutach zapomniałam o obawach.
Relacja Miller i Hardy’ego dodaje tej mrocznej historii odrobiny lekkości i… humoru. Początkowo tego nie dostrzegałam. Aż zobaczyłam na YouTube filmik „Alec i Ellie irytują się wzajemnie przez całe 8 minut” i naprawdę się śmiałam. Zdałam sobie sprawie, że Broadchurch świetnie pokazuje również zwykłą prozę życia – nieważne nad jak poważną, doniosłą sprawą pracujesz. Za tym wszystkim zawsze stoi mrówcza praca i zwyczajne sytuacje, jedzenie z budki, którego nie lubi nowy szef, nieporozumienia czy mamy sobie mówić po imieniu albo to, że ktoś działa nam na nerwy, ale musimy z nim współpracować.
Może zaczniecie Broadchurch oglądać dla wspaniałych aktorów, albo dla dusznego klimatu małomiasteczkowych tajemnic, a może dla urokliwie niepokojących krajobrazów, na przykład fal rozbijanych o klify, ale myślę, że zostaniecie dla tej cudownej dwójki
—Aktówka Kultury
Wspaniale jest obserwować jak z czasem między Hardym i Miller rodzi się silna więź, oparta już nie tylko na szacunku, ale także na sympatii, widzeniu podobieństw, wzajemnym podziwie oraz chęci pomocy i chronienia drugiej osoby. Niezależnie od tego jak dalej potoczy się ich relacja (kończąc ten tekst jestem już mocno w sezonie drugim) to obserwowanie jak ta dwójka radzi sobie z trudami pracy i życia oraz ich interakcji należą do najbardziej ciekawych rzeczy jakie ostatnio dane mi było obserwować na ekranie.
Chciałabym ostrzec, że inpektor Alec Hardy ma tajemnicze problemy zdrowotne, których objawy są bardzo podobne do tych, jakie odczuwa osoba doświadczająca ataku paniki (lęku napadowego). Jest to niezwykle realnie sugestywnie przedstawione i bardzo to doceniam, bo dodaje to jeszcze większego realizmu, sprawia, że martwimy się o bohatera, zastanawiamy się co mu jest. Jeśli jednak doświadczacie takich stanów to może Was to striggerować. Jeśli się bardzo tego obawiacie to może lepiej nie oglądać. W każdym razie, uważajcie na siebie.
Outstanding!
Broadchurch jest, cytując Hardy’ego: „Outstanding! Out-bloody-standing!”. Dodając do znakomitego aktorstwa, świetnego scenariusza, wiarygodnych bohaterów, których los nas zajmuje i których mamy czas poznać, klimatycznej muzyki, przemyślaną, dopracowaną, konsekwentną realizację, z powtarzającymi się motywami i ujęciami wychodzi prawdziwa perełka. I nie mogę przestać się dziwić jak wszystko doskonale tu zagrało.
Oczywiście, że są tu motywy bardzo znaczne z filmów, seriali i książek kryminalnych: Zbrodnia wstrząsa społecznością małego miasteczka, atmosfera się zagęszcza, bo każdy zaczyna podejrzewać każdego, sprawę próbuje rozwikłać miejscowa policjantka i przyjezdny policjant, który jest przekonany, że wie lepiej (i często wie), ma zbyt wysokie mniemanie o sobie i życie prywatne w rozsypce, a przybył tu, żeby odpokutować za błąd, który popełnił w podobnej sprawie jaki s czas temu. Na początku się nie lubią, z czasem zaczynają się rozumieć i darzyć sympatią, w sprawie jest wiele tropów, padają fałszywe oskarżenia prasa przeszkadza policji… Mogłabym wymienić jeszcze kilka, ale wiecie o czym mówię. Każdy z nas spotkał się z tymi tropami nie raz i to niejednokrotnie z ich znacznym zagęszczeniem w jednej produkcji czy książce. Broadchurch nie jest w tej kwestii jakimś wyjątkiem. To, co mnie zachwyca w tym serialu to umiejętność grania tymi motywami, to, niepopadanie w sztampę i klisze, to jak nam przedstawia i rozwija bohaterów, dając nam szansę nie tylko ich poznać, ale także się nimi przejąć, jak konsekwentnie idzie swoim torem, nie bojąc się oskarżeń o zbyt wolne tempo, to jak skupia na aspekcie psychologicznym i społecznym lokalnej społeczności. Wreszcie to jak jest dopracowane na każdym poziomie od castingu po światło.
I tak, w Broadchurch jest ten klasyczny brytyjski patos, ta drama. Ale powiem Wam szczerze, że Aktówka powstała na silnych fundamentach zamiłowania do dramy i patosu. Brytyjski zawsze kochałam szczególnie, bo był wyważony, rzadko zniża do łatwych, ogranych chwytów, jest godny i chłodny i przez to zawsze działał na mnie bardziej niż np. amerykański, który często ma na drugie imię przesada.
Może zaczniecie Broadchurch oglądać dla wspaniałych aktorów, albo dla dusznego klimatu małomiasteczkowych tajemnic, a może dla urokliwie niepokojących krajobrazów, na przykład fal rozbijanych o klify, ale myślę, że zostaniecie dla tej cudownej dwójki, która irytuje się wzajemnie i jednocześnie docenia za każdym razem, gdy ze sobą rozmawia. Colman i Tennant są siłą napędową tego serialu. I nie zamierzają zwalniać.
Planuję jeszcze dwa albo trzy teksty o Broadchurch. Na pewno analiza relacji Aleca Hardy’ego i Ellie Miller na przestrzeni wszystkich trzech sezonów (już oglądając drugi widzę, że dynamika się zmienia), analiza i podsumowanie trzech sezonów i/lub zbiór moich ulubionych scen z serialu wraz z uzasadnieniem. Będzie to po prostu zbiór scen, które są moim zdaniem najbardziej znaczące, w różnych aspektach: dla relacji poszczególnych postaci, dla prowadzonych spraw czy dla samej produkcji bądź wyjątkowych dla sposobu przedstawiania jakiejś problematyki na ekranie i dlaczego to jest ważne. Który z tych tekstów chcielibyście przeczytać najpierw? Dajcie znać w komentarzach.
Za polecenie Broadchurch dziękuję Kasi. Jeżeli kiedykolwiek polecisz mi jakąś rzecz kultury, sięgnę po nią niezwłocznie.
2 komentarze
Polecam się na przyszłość 😀 !
Będę pamiętać, dziękuję 🙂