Strona główna Film Młodzieżowy Guy Ritchie. Albo panna Holmes przejmuje dowodzenie

Młodzieżowy Guy Ritchie. Albo panna Holmes przejmuje dowodzenie

Autorka: Katarzyna Goworek
0 Komentarz

Na zakończenie miesiąca z Sherlockiem Holmesa odnalazłam i uzupełniłam swój tekst o Enoli Holmes. Dawno się tak świetnie nie bawiłam na żadnym filmie i dawno żadna produkcja tak bardzo nie rozjaśniła mi dnia. A to, w obliczu ciężkich czasów w jakich żyjemy to naprawdę duża pochwała.

Nie wiem, czy pamiętacie, ale już na etapie pierwszego teasera Enoli zwracałam uwagę, że klimatem, tempem i rozłożeniem akcentów komediowych ten film przypomina mi filmy Guy’a Ritchiego o Sherlocku Holmesie tyle że w wersji młodzieżowej. O ile jednak nie naprawdę nie przepadam za filmami Ritchiego choć w dużej mierze je doceniam to film o Enoli Holmes zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Żeby było śmieszniej – Właśnie z powodów, z których filmy Ritchiego nie zaskarbiły sobie mojej sympatii. O ile taka konwencja przygody, zabawy, akcji, emocji i pewnej teatralizacji (nawet nie bohatera tylko jego otoczenia – kostiumów i scenografii) nie pasowała mi do Holmesa, szczególnie do Holmesa zbliżającego się do lub będącego w wieku średnim, który jednak powinien w większym stopniu skupić się na dedukcji niż na byciu w ciągłym biegu to pasuje mi do opowieści o jego młodszej siostrze. Enola ma bowiem temperament, inteligencję, pomysłowość i odwagę we krwi. Nie boi się ryzykować i działać, bywa lekkomyślna, ale tylko w takim stopniu, w którym można uznać to za zaletę. Dopiero poznaje życie, wychodzi spod klosza i zdarza jej się popełnić błędy co prowadzi do zabawnych albo niebezpiecznych sytuacji, a często są one jednocześnie zabawne i niebezpieczne Taka konwencja sprawdza się idealnie w przypadku bohaterów młodych, nastoletnich (w dodatku kierowanych do widowni w podobnym wieku) a na pewno znacznie bardziej niż w innych filmowych produkcjach. Nawet jeśli są one uznawane za blocbustery. Pewna doza umowności i naiwności połączona z akcją i rozrywką nie zawsze i nie w każdym przypadku się sprawdza. Mam wrażenie, że o ile „Holmesy” Ritchiego z każdym kolejnym seansem irytują mnie coraz bardziej to do filmu o młodej detektywce będę wracała z przyjemnością. Po prostu trzeba trafić w odpowiednią nutę, dobry akord. I Enoli się to udało.  

Nazywa się Holmes. Enola Holmes

I tu dochodzimy do bardzo ważnego wątku wyzwolenia bohaterki, decyzji o pójściu własną drogą. Spotkałam się z zarzutami, że wątki feministyczne są tu spłycone, a sama Enola dosyć problematyczna. I o ile w pewnym stopniu się zgadzam z tymi zarzutami to jednak biorę poprawkę na to, że to jednak film dla młodszej widowni, poza tym to typowy film przygodowy, który ma bawić angażować. Nie chodzi oczywiście o to by takie filmy nie przemycały żadnych wartości tylko o to, że sposób ich przekazywania musi być dostosowany do wieku odbiorców i trochę do stylu filmu.

Poza tym co już wiecie mało jest motywów, które w popkulturze mierżą mnie bardziej niż sprowadzanie postaci tylko wyłącznie do jakiejś cechy czy misji

Lubię to, że Enola jest człowiekiem, młodą osobą, która pragnie decydować o sobie i podążać własną ścieżką, ale jednocześnie ma pewne wątpliwości i obawy. Bywa zmęczona poirytowana i przestraszona. Jest zdeterminowana i odważna, nie boi się podejmować decyzji, ryzyka, ale nie znaczy to, że nie dopadają ją wątpliwości

Więcej czadu!

Akcja całego filmu jest zakrojona jest na znacznie większą skalę i ze znaczenie większym rozmachem niż miało to miejsce w książce. Złośliwi mogliby powiedzieć, że to, dlatego aby widzowie nie mieli zbyt dużo na myślenie o tym co właśnie oglądają. O ile tempo akcji mi nie przeszkadza i idę z Enolą w świat to rozszerzenie akcji do skali międzynarodowej uważam za chybione i irytujące.

A już tak zupełnie serio – doskonale rozumiem zarzuty, że wszystko jest jednak za szybkie, za spektakularne, za dużo akcji i w ogóle wyskakiwanie z pociągu, walki jeden na jeden, wybuchy pościgi i co jeszcze. I że naprawdę z tym wszystkim przesadzili i za dużo pozmieniali względem książki. Sama też za tym nie przepadam, ale w tym przypadku zupełnie dałam się temu porwać. Zważywszy na to, że to produkcja bardziej przygodowa niż kryminalna oraz fakt, że jest kierowana do młodszej widowni, która w dużej mierze szybko się nudzi zupełnie nie mam z tym problemu. Poza tym taki zabieg mi nie przeszkadza o ile jest przemyślany i zamierzony i nie ma na celu przykrycia niedoróbek scenariuszowych czy braku spójności fabuły. Należy też pamiętać, że książka to najzwyczajniej w świecie inne medium i nie zawsze to co jest na kartach powieści wygląda tak samo dobrze na ekranie, szczególnie jeśli chodzi o przygodową fabułę, więc nie dziwię się, że chciano trochę podkręcić dynamikę i dodać parę scen efektownych scen. To samo tyczy się zwiększenia skali przygód Enoli. Da się to zrozumieć. Oczywiście można się zastanowić czy zwiększenie jej od razu do poziomu międzynarodowego, do polityki, do być albo nie być było konieczne i czy jak już podkręcać tempo i skalę do od razu na maksa. Uważam, że nie.

Sama przez długi czas narzekałam, że wszystko jest takie zbyt wyidealizowane, cukierkowe, ładne i w ogóle aż zrozumiałam, że to przecież jest młodzieżowy film przygodowy i ma nas przede wszystkim bawić i wciągnąć w akcję na dwie godziny życia. Jeżeli chcielibyśmy czegoś mniej idealnego (czy też powiedzmy sobie to wprost bajkowego) a bliższego codziennemu życiu pewnej warstwy społecznej XIX-wiecznej Anglii to nie włączylibyśmy tego filmu. Co nie zmienia faktu, że zbyt zielone pola, idealnie wyprasowane ubrania i nieskazitelnie białe zęby mnie irytują. Jak widać jestem trochę rozdarta między rozumieniem konwencji i celu a ludzkim pragnieniem by jednak świat na ekranie był mniej podkręcony. W ostatecznym rozrachunku jakoś szczególnie mi to nie przeszkadza i nie wpływa na ocenę filmu

Dlaczego nie lubię amerykańskich wersji oraz jak zwodzą trailery

Oczywiście nie zmienia to faktu, że bracia Holmes są zbyt młodzi i przystojni, jak na Holmesów, których charyzma brała się przecież z cech zupełnie innych niż aparycja. Nie uważam, że nie mogą być przystojni, tylko, że nie powinni być przystojni w taki bardzo oczywisty na pierwszy rzut oka sposób.  Poza tym nigdy nie przestanie mnie bawić fakt, że Mycrofta, który jest starszy od Sherlocka o siedem lat gra Sam Clafin, który jest młodszy od grającego Sherlocka Canvilla. I to po prostu bardzo widać. Nie mam tu oczywiście uwag do aktora, nic na to nie poradzi, że jest młodszy. Zresztą od czasu Zanim się pojawiłeś mam dla niego soft spot

Do szczupłego, przystojnego, bardzo zasadniczego Mycrofta przekonałam się momentalnie po trailerze, a początek filmu mnie w tym utwierdził. Niestety tylko początek. Przede wszystkim dlatego, że nie stanowił aż tak mocnego kontrastu między tym jak wyobrażałam sobie młodszego Mycrofta na podstawie kanonu Doyle’a czy nawet apokryfów. Dość szybko jednak pisanie tej ważnej postaci się popsuło, czy raczej nie zachowano odpowiednich proporcji. O tym w następnym punkcie.

W przypadku Sherlocka – lubię energię Canvilla w tej roli.  Natomiast o jego niesamowicie szerokie bary i góra mięśni są nie do przeoczenia. I tu się powtarza to samo co zrobił Guy Ritchie. Holmes jako superbohater. Bardzo przystojny, umięśniony, bez takiej brytyjskości. Przypominają bardziej Indianę Jonesa niż Sherlocka Holmesa. Niemal superbohater (przypominam, że Downey Jr grał Iron Mana a Canvill Supermena więc może stąd ten vibe).  

Poza tym, o czym już wspomniałam, to jak amerykanie widzą czasy Sherlocka Holmesa i w ogóle Wielką Brytanię jest na ogół okropne i stereotypowe (to zresztą działa w dwie strony), wszystko jest cukierkowe, uładzone, wymuskane. Może powiedzieć, że u Doyle’a też tak w sumie było, bo opowiadał nader często wysoko postawionych ludziach i bogatych grupach społecznych. Częściowo są uładzone, ale nie aż tak sztuczne. Poza tym te amerykańskie, filmowe wersje są przepełnione niesamowitym patosem, zamiast brytyjskości jest źle dobrana teatralność. W Enoli to akceptuje, bo pasuje to do konwencji.

Jak Cię widzi młodsza siostra

Natomiast czy nie macie wrażenia, że w filmie, podobnie jak w książce Nancy Springer widzimy braci Enoli jej oczami tylko że… bardziej? Znaczy jeszcze bardziej?

Spieszę z wyjaśnieniem. Otóż, tak jak już pisałam we wpisie dotyczącym trailera, w książce obaj bracia są antypatycznymi mizoginami i konserwatystami. Oboje widzą w znacznie młodszej siostrze problem do rozwiązania i chcą rozwiązać go możliwie jak najszybciej by móc powrócić do swoich spraw. Tyle że obok tego wszystkiego o ile Sherlock jest przez siostrę usprawiedliwiany i tłumaczony o tyle Mycroft nie dostaje żadnej taryfy ulgowej.

Sherlock (Henry Cavill), Mycroft (Sam Claflin) i Enola (Millie Bobby Brown), (Kadr z filmu Enola Holmes, reż. Harry Bradbeer, Netflix 2020)

W filmie bracia Holmes są przedstawieni dokładnie takimi jakimi widzi ich siostra. Bez wyraźnego zaznaczenia tego, że w sumie oboje są niesympatycznymi, samolubnymi jegomościami z przerośniętym ego. Kontrast między nimi jest wyraźny a w sumie nie powinno go być, bo obaj są dupkami. Ale nie. Sherlock staje się fantastycznym, empatycznym, sympatycznym bratem, który martwi się o siostrę, a Mycroft jest sztywnym, egoistycznym, małostkowym człowieczkiem, któremu zależy tylko na tradycjach i konwenansach oraz żeby wszyscy podporządkowywali się jego wizji świata. Co jest nie tyko niezbyt sprawiedliwe, ale także po prostu przesadzone. Dla pełniejszego obrazu warto wspomnieć, iż nie jest to jedynie jego wizja świata, ale raczej powszechnie obowiązująca w tamtych czasach w Wielkiej Brytanii, Sherlockowi znacznie łatwiej być tym równym i wyrozumiałym, gdy nie ciążą obowiązki i odpowiedzialność, takie jakie ciążyły na Mycrofcie. Z byciem najstarszym potomkiem płci męskiej wiązały się przecież nie tylko przywileje związane z dziedziczeniem majątku, ale także odpowiedzialność. W końcu po zaginięciu matki Mycroft jest już nie tylko najstarszym bratem Enoli, ale staje się jej opiekunem, odpowiedzialnym za jej edukację, rozwój i przyszłe życie. Chce zapewnić jej edukację właściwą pannom z ich warstwy społecznej. To straszne, że nie są one zgodne z tym czego pragnie Enola. Okropne jest to, że nie słucha siostry, że jest głuchy na jej potrzeby. Nic dziwnego, że wzbudza w niej antypatię. Co prawda chce zapewnić siostrze to, co miały kobiety z poprzednich pokoleń, ale nie jest otwartym i światłym dżentelmenem w kwestii praw kobiet i ich równouprawnienia. Tyle że… Sherlock w powieści Springer też nie był. Raczej umył od wszystkiego ręce.

Oczywiście, abstrahując od samej kwestii powinności pozostają inne kwestie. Sherlockowi znacznie łatwiej było pozostać tym fajnym, niewymagającym, bliskim siostrze bratem nie tylko z powodu tego, że nie na nim spoczywała odpowiedzialność, ale także z powodu charakteru. Nie ulega wątpliwości, że Sherlock i Enola mają szansę wytworzyć silniejszą więź, łączy ich bardzo wiele, mają podobne charaktery. Dzielą zamiłowanie do przygód, są bardziej otwarci i mają luźniejsze podejście do życia. Oczywiście dochodzi do tego różnica wieku, która jest między nimi spora, ale nie aż tak duża jak między nią a najstarszym bratem (która może wynosić nawet około dwudziestu lat). Enola idealizuje Sherlocka z powodu fachu jakim się zajmuje, miejsca w jakim żyje i też pewnej wolności w wyborze tego co robi. Sherlock w młodszej siostrze widzi trochę siebie z młodości, widzi ten rodzaj niezależności i odwagi i takiego niespokojnego ducha, którego wyraźnie brakuje jego starszemu bratu. Ale od kiedy jest coś złego w tym, że ktoś wybiera bardziej tradycyjną ścieżkę karierę?

Nie mam problemu ze zmianami w charakterach postaci, szczególnie na lepsze i w sytuacji, że obaj w powieści byli absolutnie okropni. Tyle, że jak już zmieniać, to podobne zmiany powinny zachodzić, w dwóch mimo wszystko podobnych postaciach, aby poziom kontrastu między nimi był zachowany. Jeśli więc łagodzi się lub zmienia charakter jednej w drugiej też powinny zajść zmiany na podobnym poziomie, aby kontrast między nimi został podobny.

Milszy i bardziej otwarty Sherlock to bardzo dobra zmiana. Ale zmieniając Sherlocka i pozostawiając Mycrofta bez niemal żadnych zmian zrobiono z niego potwora. I to wrażenie pogłębia fakt, że Sherlock tak bardzo od niego różni. Bo poziom kontrastu między nimi nie został zachowany. W książce detektyw zachowywał się podobnie jak starszy brat. Jeżeli więc uładzono Sherlocka powinno się także uładzić Mycrofta zachowując tym samym stopień kontrastu z powieści Springer, Zmieniając tylko jedną z postaci pogłębia się kontrast do dużych rozmiarów.

Zarówno w książce i filmie widzimy braci oczami głównej bohaterki, po prostu w filmie detektyw jest widziany w jeszcze lepszym świetle, natomiast najstarszy jest tak samo źle widziany jak w powieści (bo w sumie nie ma powodu by widzieć go lepiej), jednak ten kontrast sprawia, że wychodzi na jeszcze gorszego.

Żeby było jasne Sherlock w filmowej wersji jest znacznie bliższy kanonicznemu detektywowi z powieści Sir Arthura Conan Doyle’a niż ten z książki Springer. Bez względu na wszystko jedną z najważniejszych cech jest to, że detektyw nie zakładał niczego z góry. Wiedział, że to zawęża osąd, ogranicza możliwe dedukcje i rozwiązania, że jest po prostu niewłaściwe i zgubne. Dlatego właśnie Holmes po prostu umiał docenić charakter, bystrość i inteligencję drugiego człowieka bez względu na płeć. W książce kompletnie tego nie widać, Holmes w ocenie sytuacji matki i siostry ulega stereotypom. I jasne, można uznać, że to dlatego, że sprawa ma charakter osobisty, dotyczy najbliższej rodziny, ale mimo wszystko niezbyt do niego pasuje. Powiedzmy sobie wprost – w książce obaj bracia Holmes nie błyszczą.

Rodzeństwo Holmes -Sherlock (Henry Cavill), Enola (Millie Bobby Brown) i Mycroft (Sam Claflin), (Kadr z filmu Enola Holmes, reż. Harry Bradbeer, Netflix 2020

Enola i Tewksbury

Ok, muszę się do czegoś przyznać. Podczas czytania książki Nancy Springer byłam przekonana, że autorka nie omieszka umieścić w fabule wątku zauroczenia między Enolą a młodym lordem. Moja wewnętrzna nastolatka, w pewnym stopniu tego nawet oczekiwała. Przypominam sobie, że jako młodsza nastolatka nie byłam jeszcze aż tak boleśnie świadoma funkcjonowania filmowych, serialowych czy książkowych tropów oraz spustoszenia jakie sieją one w popkulturze, postrzeganiu pewnych spraw czy utrwalaniu pewnych stereotypów. Chociaż oczywiście nie wszystkie kulturowe tropy są złe, najczęściej są po prostu nudne i sprawiają, że z łatwością przewidujemy rozwój fabuły, zakończenia poszczególnych wątków a nawet całej akcji. Nie miałam złudzeń, że w opowieści o dzielnej nastolatce, która razem z młodym chłopakiem przeżywa niebezpieczne sytuacje i pomimo początkowej wzajemnej niechęci są zmuszeni współpracować, aby wyjść cało z kłopotów pojawi się koniec końców wątek zauroczenia. W końcu takie zdarzenia zbliżają, prowadzą do próby wzajemnego zrozumienia i nabrania szacunku. Mimo że w książce lord jest młodszy od Enoli wydawało mi się, że taki sztampowy finał tego wątku jest nieunikniony, nawet jeżeli owo zauroczenie nie będzie miało szansy na przekształcenie się w związek czy stałą relacją w kolejnych tomach z wielu powodów. Jakież było moje pozytywne zaskoczenie, gdy tak się nie stało!!! I tak, te trzy wykrzykniki są uzasadnione, ponieważ uważam, że to jedna z najjaśniejszych punktów powieści, która- gdy przyjrzeć się jej bliżej – naprawdę bywa problematyczna. Fakt, że autorka nie poszła w sztampę, choć byłoby to najprostsze, a nawet w pewnej mierze było oczywistym następstwem napawa optymizmem. Nie każda historia musi mieć wątek romantyczny, to nie jest jakiś element obowiązkowy, schemat, który trzeba powtarzać. W ogóle to jest naprawdę fajne, że oni się po prostu polubili, doceniali swoje mocne strony i się po prostu szanowali. Mam wrażenie, że wątków przyjaźni sprowadzonych do słynnego już tropu, który nazywam wodzeniem odbiorcy za nos (trop will they/won»t they, będą razem/nie będą razem), które mają na celu podsycania zainteresowanie widzów i ciągły ewentualny potencjał dla dram, gdy twórcom zabraknie pomysłów na coś bardziej kreatywnego jest już za dużo. I dlatego mniej lub bardziej tego się oczekuje Dlatego tak mnie pozytywnie zaskoczyło, że w „Sprawie zaginionego markiza” tego nie było. Szczególnie, że znalazło się tam parę innych wytartych tropów

Film nie skorzystał z tego dobrego przykładu i w „Enoli Holmes” jest silnie nakreślony wątek zauroczenia między tytułową bohaterką a je towarzyszem przygód. To ma oczywiście swoje dobre strony. Przede wszystkim za sprawą aktorów, którzy na ekranie mają fajną chemię i są niezwykle naturalni (lord ze swoim wiecznym oburzeniem i zadziwieniem, a Enola z wiecznym pragnieniem przewracania na niego oczami i niezwykłą żywiołowością. Poza tym czyni to bohaterkę bardziej ludzką, bohaterkę empatyczną, z którą mogą się młodzi widzowie. W sumie nie żałuję, że było to zauroczenie w filmie, bo są absolutnie słodcy i uroczy i moja wewnętrzna nastolatka uwielbia ten wątek. Poza tym w filmie nie ma między nimi tej kilkuletniej różnicy wieku

Będziecie się świetnie bawić!

Enola Holmes, film z 2020 roku dostępny na Netflixie to znakomity film na wieczór po ciężkim dniu albo na spokojną niedzielę. Przygoda, akcja, charakterni bohaterowie, ładne kostiumy, atmosfera przygody, która zawsze czeka za rogiem. Doskonała Millie, która dźwiga ten film na swoich barkach i robi to z klasą, naturalnością, wdziękiem, energią i charyzmą. Jeśli jesteście Holmesianami to możecie się często irytować, nawet przyjmując do wiadomości racjonalne argumenty, że to przecież apokryf. Takie amerykańskie podejście do brytyjskiego Holmesa i to wszystko musi być takie bombastyczne od razu na poziomie wielkiej polityki i międzynarodowych intryg wkurza mnie zawsze. Fani Mycrofta będą zgrzytać zębami i kręcić głowami na tę jawną niesprawiedliwość z jaką po raz kolejny została potraktowana ta postać. Jeśli jednak przełknięcie te gorzkie Holmesianowe i Mycroftowe pigułki seans na pewno przyniesie Wam sporo radości. To film dla osób w każdym wieku choć nie rekomendowałabym go dla dzieci poniżej dziewiątego roku życia. Jest tu kilka scen walki, a intryga może być dla nich pogmatwana. A jeśli wciąż za mało dla Was przygód Enoli to szykuje się sequel! W Polsce wydano już sześć książek o przygodach młodej detektywki. Bardzo zachęcam!

Jutro Dzień Dziecka, mam zamiar sięgnąć po drugi tom przygód Enoli.

Zobacz także

Daj znać, co myślisz

Ta strona używa ciasteczek. Ok, świetnie! Polityka prywatności