Strona główna Film Multiwersum bohatera, czyli Doktor Strange w Multiwersum Obłędu (z zachwytem i bezspoilerowo)

Multiwersum bohatera, czyli Doktor Strange w Multiwersum Obłędu (z zachwytem i bezspoilerowo)

Autorka: Katarzyna Goworek
0 Komentarz

Kocham każdą minutę Doktora Strange’a w multiwersum obłędu! To film, wobec którego miałam duże oczekiwania. I równie wiele obaw. Czy Sam Raimi będzie mógł zrealizować swoją wizję? Czy twórcy udźwigną pomysł jaki zaprezentowali w No way home? Czy poświęcą wystarczająco dużo czasu Stephenowi po tych wszystkich wydarzeniach z poprzednich filmów? Spieszę poinformować, że tak. Jestem absolutnie zachwycona. Zapraszam do przeczytania recenzji bez spoilerów.

Ostatnie filmy MCU pozostawiały mnie w poczuciu dojmującego rozczarowania i przewracania oczami. Ewidentnie twórcy nie poświęcało należytej uwagi fabule i bohaterom. Pod naporem akcji i niespodzianek dla fanów gubiło się to, najważniejsze. Ostatnie filmy niczym się nie wyróżniały. I nawet nie chodzi o to, że muszą być wyjątkowe tylko o to, że nie miały ani krzty własnego charakteru czy stylu. W warstwie wizualnej, fabularnej, na poziomie poszczególnych bohaterów były nudne, wtórne i przewidywalne, nie miały w sobie nic autorskiego, żadnej konkretnej wizji reżysera czy pozostałych twórców

Nie przeszkodziło mi to jednak mieć oczekiwań. I to dużych. Ani być po prostu dobrej myśli. Przede wszystkim dlatego, że to film z jednym z moich ulubionych bohaterów, którego gra jeden z czołowych brytyjskich aktorów, którego uwielbiam oraz dlatego że za film odpowiada Sam Raimi. W dobrej formie robi świetne filmy, we własnym stylu i z wizją. W słabej formie kręci po prostu porządne filmy, które zwyczajnie fajnie się ogląda.

Tak się cieszę, że to nie był kolejny film Marvela złożony ze zbioru cameo i fanserwisu! Nie macie nawet pojęcia z jak wielką ulgą odetchnęłam. Nie zrozumcie mnie źle kochałam fanserwis w Endgame, bo nie odbywał się kosztem fabuły, atmosfery, struktury czy spójności. I dawał przestrzeń bohaterom i ich emocjom. A właśnie te dwa elementy, bohaterowie i dobrze napisana historia są dla mnie najważniejsze w filmach (i nie tylko).

W Endgame to były prezenty, ukłony w stronę fanów i ich oczekiwań oraz nawiązania do poprzednich filmów MCU. W końcu to było przeżycie dla wszystkich – już dziesięć lat byliśmy z tymi bohateram. Poza tym powtórzę – one nie miały negatywnego wpływu na fabułę i nie miały przykryć jej braków.  Cameos i easter eggi w No way home szanowałam, cieszyłam się jak dziecko i klaskałam razem z widownią. W końcu wrócił mój ukochany Spider-Man i jego przeciwnicy! A ja absolutnie kocham trylogię Raimi’ego i Toby’ego w tej roli. Gdyby z taką samą uwagą i dbałością o szczegóły skupili się na fabule oraz na bohaterach, których totalnie zaniedbali (tak, chodzi mi o Doktora Strange’a, ale też w ogóle bardzo instrumentalne traktowanie bohaterów). Fajerwerki mogą być świetnym uzupełnieniem, dodatkowym blaskiem, ale nie mogą zastępować wszystkiego innego.

Jeżeli podobnie jak ja sądziliście, że MCU popełni podobny błąd w Multiverse of Madness to pędzę Was uspokoić: Nie popełnili! Powiem Wam więcej – to najlepszy film Marvela od bardzo dawna, Dla mnie ścisła czołówka, a nawet podium. To zasługa Raimi’ego. Cudownie, że zrobił ten film tak jak chciał.

Raimi mógł robić swoje

Wszyscy wiemy na co stać Sama Raimi’ego, mimo że miał gorsze ostatnie lata. Jego filmy o Spider-Manie z pierwszej dekady XXI wieku rozpoczęły erę filmów superbohaterskich. Bez nich nie nakręcono by Iron Mana, który miał premierę kilka lat po pierwszej części Spider-Mana. Bez nich nie byłoby MCU. Bo Hollywood nie zobaczyłoby jak bardzo ludzie potrzebują nowoczesnych, emocjonujących filmów superbohaterskich z dobrze napisanymi postaciami i traktowaniem tego zarówno poważnie jak i dystansem (Na marginesie DC wciąż jeszcze nie umie podłapać tego balansu, ale jest nadzieja).

I tak niepokoiłam się zmianą na stanowisku reżysera po tym jak ogłoszono, że przy drugiej części Doktora Strange’a Scotta Derricksona na stanowisku reżysera zastąpi Sam Raimi. W przeciwieństwie do sceptycznych opinii bardzo wierzyłam w Raimi’ego (i się nie pomyliłam), niepokoiło mnie tylko czy przejmując po kimś schedę nie zatraci tego, co jego poprzednik już wypracował zarówno w samym świecie przedstawionym, w jego wyjątkowości (wszystkie solowe filmy MCU mają swoją unikatowość zarezerwowaną tylko dla nich). A przede wszystkim w samym bohaterze, w jego drodze, jego lekcjach, przeżyciach, charakterze

Fragment plakatu filmu Doktor Strange w Mulwersum Obłędu, reż. Sam Raimi (2022r.).

Przyczyna sukcesu, tego, że jestem tak absolutnie zachwycona produkcją Marvela tkwi w tym, że pozwolono Raimi’emu zrobić swoje, zrealizować wizje, pomysły, określony plan. I to od początku do końca. Bez kompromisów albo z naprawdę niewielkimi kompromisami. Uwierzcie mi, gdyby musiałby pójść na duże kompromisy wielu scen z tego filmu byśmy nie zobaczyli, możliwe, że jednej trzeciej filmu. Myślę, że wtedy wycięto te wszystkie mrożące krew w żyłach sceny, które sprawiają, że film Marvela można zakwalifikować jako horror. I to chyba pierwszy raz w całej historii MCU. Ten film, w przeciwieństwie do wielu innych był wyraźnie „jakiś”, dokądś zmierzał, był w nim jakiś pomysł, konsekwencja (no dobra, w większości), miał spójną wizję i tego się trzymał, nie był jedynie zlepkiem scen połączonymi z cameo i check listą oczekiwań fanów do odhaczania luźno złączoną fabułą, do której nie przyłożono ani uwagi i ani znaczenia. Doświadczony reżyser to doświadczony reżyser.

Chcę bohatera (i żeby poświęcono mu czas)

Wystarczy przeczytać jakikolwiek mój popkulturowy tekst lub pogadać ze mną pięć minut, żeby dowiedzieć się, że w kulturze obok fabuły najważniejsi są dla mnie bohaterowie, Czasem, gdy fabuła jest słaba, ale jakimś cudem bohaterowie się rozwijają i są po prostu dobrze zarysowani to potrafię wybaczyć nawet ogromne braki w fabule.

Dlatego nie potrafię wybaczyć Marvelowi tego, że w No way home niewystarczająco skupiono się na samym Strange’u i na tym jak poradził sobie po wydarzeniach z Infinity War i Endgame. Mało tego! Wbrew pozorom dość lekceważąco i po macoszemu potraktowano Petera i jego przyjaciół. Ale to właśnie tego instrumentalnego potraktowania Stephena Strange’a nie mogę im zapomnieć. Z dwóch powodów – Peterowi Parkerowi oraz jego kondycji po tych wszystkich traumatycznych wydarzeniach poświęcono calutki solowy film (Far from home). No way home w pierwszych trailerach przedstawiano jako team up Petera i Strange. A potem się okazało, że przez połowę filmu go nie ma.

Bo wiecie, Strange’a nie było pięć lat. Musiał podjąć decyzje, które wpłynęły na cały wszechświat, na życie wielu ludzi, musiał finalnie poświęcić życie dobrego człowieka, którego szanował, a może nawet lubił.

A teraz jeszcze doszły jeszcze do tego wydarzenia z No way home. Chciałam się wreszcie dowiedzieć jak Strange to wszystko udźwignął. I Multiverse of Madness mi to dał.

Bardzo chciałam, żeby to był film z jakimś pomysłem na siebie i skupiał się na głównym bohaterze, żeby on był tu najważniejszy. I to wreszcie się stało. Bo wiecie, solowy film o bohaterze jest po to, żebyśmy dowiedzieli się jak najwięcej o nim i ludziom, którzy w danym momencie są mu bliscy, z którymi współpracują (dlatego chciałam więcej Strange’a w filmie o Peterze, bo on jest dla niego ważny i mieli współpracować). Jeżeli solowy film o bohaterze tego nie spełnia to się wkurzam.

Wyjątkiem od tej reguły jest dla mnie jedynie Civil War, który nie był filmem o Kapitanie Ameryce, ale był takim sktdodatkowym filmem o Avengersach bez Thora i był fantastyczny. Jest w ścisłej czołówce moich ukochanych filmów MCU. Poza tym miał cudowny poziom dramy, dramaturgii i humoru, więc go kocham.

W drugiej części Doktora Strange’a, bohaterem jest przede wszystkim Stephen Strange. Duża jest rola Wonka. Poznajemy nowych bohaterów. Ale to Stephen jest tutaj najważniejszy. I tego najbardziej chciałam w tym filmie.

Rozwój bohatera (a nie ciągle ta sama droga)

Nie lubię określenia nowy w kontekście kolejnych solowych filmów MCU. Ponieważ to słowo kojarzy się z czymś… nowym. Często zupełnie nowym. A nie o to w tym chodzi. Bohaterowie nie są nowi ani nie powinni ciągle stać w jednym miejscu (chyba, że jest to dobrze uzasadnione). Nie lubię też, gdy bohaterowie przechodzą drugi raz przez to samo. Bohaterowie ewoluują, zmieniają ich wydarzenia i decyzje, wykorzystane i niewykorzystane szanse, czas, doświadczenie, ludzie, których poznają.

O ile estetyka filmu może być zupełnie nowa (choć powinna czerpać także z tego, co prezentowały poprzednie solowe filmy z daną postacią, już o tym wspominałam) o tyle sami główni bohaterowie nie powinni być zupełnie nowi. Wyszła mi dygresja, ale ciekawa w kontekście omawianej produkcji.

Horror

Jak już wspomniałam wiele w nowej części Doktora Strange’a z klasycznych horrorów. Kompletnie się tego nie spodziewałam i bardzo mi się to spodobało. Nie pomyślałabym, że Marvel na coś takiego się zdobędzie. Nie pomyślałam też, że w ogóle będzie pasować! I proszę! Choć muszę przyznać, że jeżeli do jakiejś serii filmów pasuje ta konwencja to najbardziej właśnie do Doktora Strange’a (przez to, że magia ma taką moc).

Widzę tu sporo nawiązań do horrorowej klasyki, są też nawiązania do klasycznych motywów science fiction, a jeden fragment jest jak żywcem wyjęty z Black Mirror. Ogląda się do zadziwieniem. Bo z jednej strony to coś o czym nigdy się nie pomyślało, że może być w Marvelu, a z drugiej tak pasuje. I w sumie nie wiadomo za bardzo co o tym myśleć.

Nie mogłam oderwać wzroku od ekranu!

Dobry Boże jaki ten film był fantastyczny wizualnie. Widziałam go w sobotę i do tej pory nie mogę się otrząsnąć z tego czystego zachwytu. Piękne, wyraziste przemyślane kadry, z odpowiednią głębią i wielką dbałością o każdy szczegół są niemal dokładnie wyjęte z komiksów Ditko. Tak, z tych szalonych, psychodelicznych, nasyconych kolorami atmosferą snu, psychodelicznych wizji cudownych kadrów z komiksów.

Nawet jeśli niektóre sceny miałam ochotę oglądać przez palce (tak, twórcy w niektórych scenach się kompletnie nie czaili z tym horrorem) to jednak się powstrzymywałam, bo nawet te sceny były pięknie zrobione. Kocham również różne konwencje kolorystyczne, od zwyczajnych, przez pastelowe, bardzo intensywne, wręcz święcące po ciemne. Od rozmazanych po bardzo wyraźne. Co więcej te zmiany kolorów nie są wprowadzane bez powodu, dopełniają one atmosfery i charakteru miejsc, w jakich znajdują się bohaterowie. Wizualne cudo! I kolejny powód, dla którego filmy superbohaterskie i oczywiście wszystkie inne, w których duży nacisk położy jest na kadry i lokacje jako ważny element świata przedstawionego należy oglądać na możliwie jak największym ekranie

Znów uwierzyłam w MCU, choć tak naprawdę tak do końca nie zdałam sobie sprawy jak bardzo w niego zwątpiłam. Teraz już widzę, że zaczęło się do od Endgame i gwałtownie spadało na łeb na szyję. Ogromne emocje, które czułam w związku z drugą częścią Doktora Strange’a, te wszystkie oczekiwania i nadzieje… Nie dość, że w ogóle nie zostały zawiedzione to jeszcze je przerosły i wyszło coś fenomenalnego. Multiverse of Madness z miejsca trafił do czołówki moich ulubionych filmów MCU. Jeśli Wy też straciliście zaufanie do Marvela i jesteście zmęczeni tym, że te historie przestały mieć nie tylko swój charakter, ale też brak porządnej fabuły to po seansie tego filmu ją odzyskacie. Doktor Strange zasługiwał właśnie na taki drugi solowy film.

Zobacz także

Daj znać, co myślisz

Ta strona używa ciasteczek. Ok, świetnie! Polityka prywatności